Rozmowa z Richardem Rossnerem, nauczycielem języka angielskiego
- Ponoć duże zmiany czekają nas w języku angielskim...
- Z pewnością niemałe. Sprawa jednak nie jest taka prosta, gdyż nasze przewidywania po części opierają się w pewnym stopniu na mglistych prognozach...
- Proszę jaśniej.
- Przede wszystkim angielski za kilka lat będzie jeszcze bardziej rozpowszechniony niż obecnie. W kraju takim, jak na przykład Polska, ludzie, bez względu na status społeczny, a także swoje zajęcia, umiejętności itd. - będą posługiwać się angielskim w tak powszechny sposób, jak teraz używa się komputera. Wynika to z arytmetycznych obliczeń. Obecnie angielskiego jako pierwszego, ojczystego języka używa około 350 milionów ludzi na całym świecie. Równocześnie jednak angielskim jako językiem pomocnym w pracy, nauce posługuje się, według szacunków, mniej więcej 1 miliard 500 milionów obywateli naszego globu.
- Prawie jedna czwarta planety!
- No i właśnie wśród tej jednej czwartej ludności naszego globu znajdują się Polacy. Dla was angielski oczywiście nie jest pierwszym językiem, ale za to z roku na rok coraz większa liczba ludności znajomość angielskiego traktuje jako przepustkę do świata edukacji, biznesu czy kontaktów towarzyskich.
- To chyba dobrze, prawda?
- Ani dobrze, ani źle. Socjologowie nie oceniają tego, lecz po prostu stwierdzają fakt. Od pewnego czasu mianowicie obserwujemy przyspieszone zmiany w strukturze użytkowników języka angielskiego.
- Bardzo to trudne...
- Mówiąc prościej, wcześniej przez długie stulecia angielskim posługiwali się w dużej mierze ci, dla których był to tzw. pierwszy język, czyli ten, którego uczyli się jako języka podstawowego od dzieciństwa. I to oni stanowili podstawowa grupę użytkowników. Znający pobieżnie lub niedokładnie język stanowili nieliczne i nieznaczące tło. Od czasu ekonomicznej i kolonialnej ekspansji, a potem wzrostu wpływu organizacji międzynarodowych i wreszcie rozwoju telekomunikacji oraz multimediów te proporcje się zachwiały. Obecnie, jak wynika z danych przytoczonych tu przeze mnie, druga grupa jest kilkakrotnie liczniejsza.
- Rozumiem. A Pan chciałby, żeby te osoby lepiej znały język angielski...
- Jako praktykującego nauczanie języka angielskiego bardziej niż osobista ocena interesuje mnie to, jak w rzeczywistości ta druga grupa zmieni język. Przyglądam się powolnej rewolucji, która się dokonuje w angielskim i zarazem notuje motywacje uczących się.
- I co Pan widzi?
- Dostrzegam przede wszystkim taki zakres przemian, który powoduje odchodzenie od sztywnego wzorca lingwistycznego. Wszystko rozegrało się w ciągu ostatnich 60. lat. Podczas drugiej wojny światowej pojawiła się wielka grupa międzynarodowych przedsiębiorców, a potem doszli do tego turyści - wszyscy zaczęli posługiwać się językiem angielskim nie jako pierwszym językiem, ale jako mowa użytkowa. Traktowali go wiec w bardzo praktycznych celach: by podróżować, by podpisać kontakt itd. Oni pierwsi mimowolnie zaczęli zmieniać ten język.
- Na czym polega "odchodzenie od sztywnego wzorca lingwistycznego"?
- Na ten temat prowadzi się specjalne badania uniwersyteckie. Robiła to na przykład profesor Jenkins na jednym z wydziałów londyńskiego uniwersytetu. Zajmowała się zagadnieniem wymowy. Z jej obserwacji wynika, że ludzie, dla których angielski nie jest językiem ojczystym, wcale nie przywiązują wielkiej wagi do wymowy. Innym przykładem są zmiany w angielskiej gramatyce, a konkretnie odmianie czasowników. Teraz na świecie coraz częściej odchodzi się od dodawania "s" na końcu trzeciej osoby.
- No i bardzo dobrze. To "s" w czasownikach jest przeklęte!
- Sam ma pan więc żywy przykład. Sporo osób, dla których angielski nie jest językiem ojczystym, myśli podobnie. W ten sposób powstaje także coś, co nazywa się "pigeon language" i co sprawia, że angielski dzieli się na kilka odrębnych "języków angielskich", czyli angielski brytyjski, angielski amerykański, angielski australijski...
- Angielski polski...
- No właśnie. I co zabawniejsze - nawet puryści językowi nie mogą się przeciwko temu zbuntować. Język angielski, o którym mówimy, bywa przecież często niepoprawny, a czasami tak zmieniony w stosunku do oryginału, ze aż niezrozumiały.
- Jednak my, choć ja przecież pewnie posługuję się bardziej "angielskim polskim" niż "angielskim brytyjskim", możemy się porozumieć.
- Pan mówi całkiem porządnym brytyjskim angielskim, ale nawet jeśli byłoby inaczej, nie ma się przeciwko czemu buntować. Ludzie upraszczają język nie po to, by komplikować komunikacje, ale - wręcz przeciwnie - by ją ułatwiać, a tego nikt, żadne ustawy ani kontrole nie potrafią sztucznie regulować.
- Skoro o komunikacje zahaczyliśmy, proszę powiedzieć, czy Internet sprzyja tym przemianom?
- Rola Internetu wzrasta z roku na rok. Jeszcze kilka lat temu do sieci podłączonych było zaledwie kilka tysięcy komputerów. Obecnie szacuje się, że łączność z Internetem ma mniej więcej jedna szósta populacji całego globu. Rozwój Internetu paradoksalnie sprzyja rozwojowi nie angielskiego, ale innych języków. W roku 1997, gdy prowadziłem badania, około 80 proc. użytkowników sieci posługiwało się angielskim, obecnie ten procent zmniejszył się na rzecz nie-anglojęzycznych użytkowników. W tym roku jest to zaledwie 32 proc. użytkowników z językiem angielskim.
- To mnie Pan zaskoczył!
- Bliższa analiza danych już nie jest jednak taka polilingwistyczna. Angielski bowiem dominuje w dziedzinach "przyszłościowych", na przykład w edukacji. Wiele osób traktuje znajomość angielskiego jako bilet do lepszego świata. Jadą na studia do Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych. Ludzie często z dalekich krajów chcą poznać jak najlepiej angielski, gdyż im lepsza znajomość, tym lepsze perspektywy.
- No, ale to jest od nas niezależne.
- Jest to faktycznie rodzaj presji, którą wywiera na nas sytuacja gospodarcza. Istnieje także presja społeczna i kulturowa. Internetowe czaty międzynarodowe, wirtualne randki, a obok tego także kultura popularna, piosenki, kino i tak dalej - wszystko to wymaga od nas znajomości języka angielskiego. Tak po prostu jest najłatwiej.
- Najłatwiej?
- Nie mówię o tym, jak uważam, ze być powinno, tylko - i proszę mieć to w pamięci - o tym, jak jest w rzeczywistości. Gdybym był rodzicem swojego polskiego dziecka, z pewnością też przerażałaby mnie wszechobecność angielskiego, który wypiera język ojczysty.
- No właśnie!
- Niech pan sobie wyobrazi, ze ponad dwie trzecie całej populacji mieszkającej na świecie porozumiewa się, wykorzystując zaledwie 12 głównych języków. W rzeczywistości języków mamy około pięciu tysięcy. Specjaliści mówią, że ta liczba w ciągu najbliższych 50 lat zmniejszy się do 1 tysiąca. Zostaną najsilniejsze. Niektórzy próbują podtrzymać przy życiu wymierające języki - w Irlandii na przykład dla podtrzymania rdzennie celtyckiego języka, którym mówi zaledwie garstka społeczeństwa, stworzono specjalnie telewizje, w której mówi się tylko po celtycku. Oczywiście niewiele to daje.
- Nie można przecież sztucznie podtrzymywać języka przy życiu...
- Otóż to. Od razu powiem, że o polski nie ma się co martwic. Obecnie porozumiewa się za jego pomocą w kraju około 40 milionów ludzi oraz dodatkowo kilka milionów poza granicami. Gorzej jednak już widzę przyszłość litewskiego, łotewskiego czy estońskiego.
- Może nie będzie tak źle.
- Może nie. Europa zresztą trzyma się i tak dość dobrze pod tym względem. Najgorzej jest w Afryce i Ameryce. Wiele etnicznych języków tam po prostu zanika.
- Smutne...
- To naturalny i nieunikniony proces. Mógłbym go porównać do umierania gatunków w przyrodzie. Po prostu nie potrafimy utrzymać wszystkich przy życiu.
- No, ale może powinniśmy spróbować za to powstrzymać ekspansję angielskiego?
- Tego tym bardziej nie da się zrobić. A co gorsze, nie da się też powstrzymać przemian samego języka. Jako nauczyciel staje obecnie przed poważnymi problemami: czy nauczam właściwego języka angielskiego; czy sposób, w jaki nauczam, jest zadowalający; czy język angielski, którym będziemy się porozumiewać za kilka lat, będzie wciąż moim językiem? To najistotniejsze kwestie. Zamiast martwic się nieuchronnymi zmianami, powinniśmy zastanawiać się, jak będzie nam się żyło z tym żywiołowo zmienianym przez nas językiem.
Rozmawiał: Marcin Wilk
Richard Rossner - jako nauczyciel języka angielskiego rozpoczynał karierę w Meksyku, gdzie spędził 10 lat w Anglo-Meksykańskim Instytucie Kultury. Do zespołu nauczycieli szkol Gama Bell dołączył w 1984 roku. Wkrótce stał się dyrektorem generalnym sieci Gama Bell w Cambridge. Richard Rossner jest autorem wielu podreczników, m.in. Ways of Grammar, The Whole Story czy Currents of Change.
Rossner stworzył również, a obecnie jest doradca EAQUALS (European Association for Quality Language Services) paneuropejskiego stowarzyszenia, którego celem jest promowanie i gwarantowanie jakości w instytucjach oferujących usługi językowe.
Źródło: www.dziennik.krakow.pl