Uczelnie powinny ustalać wysokość czesnego na podstawie planu kosztów. Nie robią tego, przez co trudno im udowodnić, ze zawyżają czesne. Jest jednak szansa, by opłaty za studia spadły w całej Polsce nawet o około 90 procent.
Student I roku prawa, Tomasz Kowalski, za swoje zaoczne studia na Uniwersytecie Jagiellońskim płaci 4400 zł rocznie. Jego kolega Rafał studiuje dziennie i nie płaci nic. Tymczasem Tomek ma dwa razy mniej zajęć niż Rafał. Z założenia powinien więc zapłacić dwa razy mniej. Ponadto, gdyby zgodnie z prawem jedną trzecią średnich kosztów nauki pokrył budżet państwa, Tomek nie zapłaciłby za studia więcej niż 1100 zł. Zapłaciłby czesne o 80 procent niższe niż obecnie. Dlaczego jednak Tomek musi bulić gigantyczną kasę i tak jak większość studentów płacących za studia nie może płacić za rzeczywiste koszty nauki?
Opłacanie z czesnego innych wydatków niż koszty nauczania jest obecnie na państwowych uczelniach niemalże na porządku dziennym. Pieniądze z czesnego pokrywają m.in. premie profesorów, nowe budynki, remonty. To niezgodne z prawem. – Opłaty brane są z sufitu, a nie na podstawie planów kosztów, które powinny wyliczać uczelnie, a nie robią tego – grzmi Jacek Babka, słynący z walki z systemem płatnych studiów.
Uczelnie lamia zasady ustalania opłat za studia, w żadnej bowiem nie robi się szczegółowych planów kosztów płatnych zajęć dydaktycznych. Tym samym koszty te nie decydują o wysokości opłat. Choć do takich wniosków NIK doszła już dwa lata temu, po kontroli przeprowadzonej na 25 państwowych wyższych uczelniach, od tego czasu niestety niewiele się zmieniło. Studenci płacą coraz więcej i nadal nie wiedza, za co bulą, a uczelnie twierdza, ze nie są w stanie tego wyliczyć.
Przed Trybunałem Konstytucyjnym toczy się postępowanie dotyczące niekonstytucyjności opłat. Choć sprawa może toczyć się jeszcze nawet rok, po raz pierwszy istnieje realna szansa, że sytuacja może w najbliższej przyszłości się zmienić. Wtedy na polskich uczelniach doszłoby do rewolucji. Jeśli TK orzeknie, ze czesne nie jest obliczane rzetelnie na podstawie planu kosztów, zmusi to uczelnie do opracowywania szczegółowych planów, a tym samym uniemożliwi zawyżanie czesnego, wliczanie w opłaty inwestycji uczelnianych i innych niezwiązanych z kosztem kształcenia studenta. Student będzie miał prawo otrzymywać dokładne rozliczenie, za co płaci, a uczelnie – obowiązek ujawnienia składowych czesnego. Wysokość czesnego na państwowych uczelniach mogłaby wtedy spaść o 30 do 90 proc. W skrajnych przypadkach pobieranie opłat może być zupełnie bezzasadne.
Dlaczego uczelnie nie przygotowują szczegółowych kosztów nauki? – Nie mamy możliwości rozpisania kosztów na poszczególne zajęcia. Zbyt wiele elementów składowych wchodzi w ich zakres – tłumaczy Mirosław Głowacki, kwestor UMK w Toruniu.
– To oczywista bzdura i zwykle wymigiwanie się! Co roku koszty kształtują się podobnie, można je oszacować i policzyć na rok kolejny. Przecież uczelnie wiedzą, jakie koszty ponoszą. Tym bardziej wie to każdy kierownik studiów czy dziekan danego wydziału. Jeśli można zaplanować budżet państwa, to tym bardziej uczelni – ripostuje Waldemar Greda, prezes Stowarzyszenia Obrony Wolności i Praw Studenta SOS.
( www.onet.pl, "Dlaczego")
www.glos-pomorza.pl